Jak rozpoczęła się Twoja współpraca z naszą firmą?
Wcześniej pracowałem przez 12 lat jako nauczyciel języka angielskiego, ale jednak czułem, że to nie do końca jest moje miejsce. Od zawsze ciągnęło mnie w stronę IT, co zresztą odzwierciedlała praca dyplomowa, w której pisałem o wykorzystaniu komputera do nauki języka obcego, jak i magisterska, na temat uzależnień internetowych. Po ukończeniu studiów magisterskich dostałem nawet propozycję odnośnie doktoratu, gdzie miałem skupić się na kolejnym temacie blisko IT, mianowicie na wpływie języka angielskiego na język czatów internetowych, ale z pewnych względów zrezygnowałem z kariery naukowej.
Pracę w SoftSystemie tak naprawdę znalazła mi żona pokazując pewnego dnia ogłoszenie o pracę na stanowisku testera. Poszedłem na rozmowę, zostałem przyjęty i od 14 lat jestem związany z firmą.
Jak wyglądała Twoja ścieżka kariery w naszej firmie?
Jak wspomniałem, zostałem na początku przyjęty jako tester oprogramowania. W tamtym czasie firma organizowała wyjazdy do centrali w USA w ramach szkolenia i bliskiej współpracy z działem wdrożeniowym znajdującym się wtedy w całości w SCC. Wyjazdy cieszyły się sporą popularnością, a że nie trwały krótko (sugerowany okres to było 6 miesięcy), na swoją kolej załapałem się po 2 latach. Ten wyjazd okazał się przełomowy. Po moim powrocie pojawił się w firmie pomysł utworzenia nowego zespołu analityków, których zadaniem miała być bezpośrednia współpraca z implementatorami z SCC i ich klientami, analiza zgłaszanych problemów i asystowanie implementatorom przy wdrażaniu naszych aplikacji. Jako że miałem już odrobinę doświadczenia w tym zakresie, które nabyłem podczas wyjazdu, zostałem członkiem tego zespołu.
Praca na stanowisku analityka wiązała się kolejnymi wyjazdami do USA. Pomiędzy 2010 a 2015 rokiem odbyłem 5 takich wizyt za ocean, w tym bezpośrednio do jednego z największych klientów, u którego działa nasze oprogramowanie, czyli kliniki MAYO w Rochester, gdzie asystowałem podczas fazy Go-Live. Oczywiście wyjazdy do USA to nie była wyłącznie praca. W tym czasie udało mi się zwiedzić mnóstwo ciekawych miejsc. Niezapomnianym przeżyciem było obserwowanie na żywo nocnego startu promu kosmicznego Discovery. To było… nieziemskie 😊
Na początku zespół składał się z czterech osób. Z czasem coraz bardziej się rozrastał i gdy powstało stanowisko Team Leadera, zostało mi ono powierzone. Gdy została podjęta decyzja o rozszerzeniu zespołu implementatorów na oddziały w Polsce i na Ukrainie ze względu na coraz większą ilość klientów firmy poza Stanami Zjednoczonymi, zespół przeszedł intensywną metamorfozę, nie tylko ilościową, ale i jakościową. Z małej grupki osób będących gdzieś w tle implementacji stopniowo staliśmy się zespołem będącym na pierwszej linii kontaktu z klientami. Teraz to my mamy decydujący wpływ na to, jak będzie wyglądała praca naszych klientów z wdrażanymi przez nas aplikacjami.
Obecnie jesteś Global Implementation Team Manager’em. Opowiedz nam coś więcej o tym stanowisku oraz o wyzwaniach z jakimi mierzysz się na co dzień.
Stanowisko to objąłem w lipcu zeszłego roku. Zespołem zarządzam razem z Joanną Machowicz, która z kolei objęła stanowisko Implementation Project Managera. Oboje przejęliśmy stery w dość trudnym momencie, gdy przez zespół przeszła fala odejść. Straciliśmy nie tylko obie wcześniejsze menadżerki, ale też kilku cennych i doświadczonych implementatorów. Z tego też powodu do tej pory wykonuję również obowiązki wdrożeniowca w projektach, które prowadziłem przed objęciem obecnego stanowiska. Jednocześnie nie mogę zaniedbywać obowiązków wynikających ze stanowiska menadżerskiego, co wiąże się z udziałem w różnego rodzaju meetingach, przygotowywaniem dokumentacji i rozwiązywaniem bieżących problemów zarówno zewnętrznych jak i wewnątrz zespołu. Na szczęście, jak już wspomniałem, zarządzamy zespołem we dwójkę i staramy się tak układać współpracę, aby nawzajem się uzupełniać. Część obowiązków menadżerskich podzieliliśmy między siebie, ale wszelkie decyzje kluczowe dla zespołu podejmujemy wspólnie.
Co jest najtrudniejsze w pracy z klientem?
Wydaje mi się, że najtrudniejszym jest przekonanie klienta do siebie, aby czuł, że implementator nie jest kimś „po drugiej stronie barykady” tylko jest łącznikiem pomiędzy klientem, a zespołem developerskim i będzie zawsze patrzył na wdrażany system z punktu widzenia użytkownika końcowego. Z tego też powodu czasami znajdujemy się „między młotem, a kowadłem”, gdy z jednej strony mamy klienta i jego wymagania, a z drugiej strony programistów i architektów, którzy niejednokrotnie kierują się zupełnie innymi priorytetami. Pogodzenie obu stron jest czasami niezwykle trudne. Programistom nieraz trudno wytłumaczyć, że dany proces w laboratorium musi być wykonywany w ściśle określony sposób. Z kolei klienci nie zawsze rozumieją, że dla przykładu, wprowadzenie z ich punktu widzenia drobnej poprawki w funkcjonalności niesie za sobą szereg innych niezbędnych zmian w systemie, co może znacznie rozszerzyć zakres. Na szczęście nasze systemy są na tyle rozbudowane, że w przeważającej części przypadków udaje się wypracować rozwiązanie, które ogranicza lub wręcz eliminuje konieczność zmian w kodzie, jednocześnie pozwalając klientowi uzyskać takie działanie systemu, które go zadowala. To czyni nas poniekąd mistrzami „rozwiązań alternatywnych”.
Jaki jest najciekawszy aspekt Twojej pracy?
Pełniąc niejako podwójną rolę, implementatora i menadżera, mogę na to spojrzeć z obu perspektyw. Od strony wdrożeniowej, z pewnością najciekawsze jest dla mnie takie konfigurowanie systemu, aby spełniał oczekiwania klienta. Chociaż ramy procesów laboratoryjnych są dość stałe i rzadko ulegają zmianom, diabeł tkwi w szczegółach i wypracowanie takiej konfiguracji, która pokryje każdy element danego procesu bywa nie lada wyzwaniem.
Z drugiej strony, wraz z rozwojem medycyny powstają nowe metody diagnostyki różnych chorób co wymusza ciągły rozwój naszego oprogramowania. To z kolei daje nam, implementatorom, pole do popisu w kwestii wypracowania odpowiednich rozwiązań przy ścisłej współpracy z klientami i developerami. Przykładem może tu być sytuacja związana z pandemią, która wymusiła na nas opracowanie scenariuszy testów „covidowych” w związku z zapotrzebowaniem na takie rozwiązania ze strony klientów. W tej chwili nasze doświadczenie pozwala nam proponować nowym klientom gotowe rozwiązania co znacznie przyspiesza pełne wdrożenie systemu, ponieważ ogranicza cały proces „dochodzenia do rozwiązania” i pozwala skupić się wyłącznie na dopracowaniu szczegółów.
Z punktu widzenia menadżera najbardziej satysfakcjonujące jest gdy świeżo upieczony implementator odnosi sukces w pracy z klientem. W ciągu ostatniego półrocza przyjęliśmy do zespołu kilkanaście osób, część z nich już aktywnie asystuje w projektach. Jest jeszcze jednak za wcześnie aby ocenić skuteczność naszych działań w tym zakresie. Proces szkolenia implementatora jest dość długotrwały. Nie możemy więc powierzyć prac nad wdrożeniem osobie świeżo zatrudnionej, nie znającej dobrze aplikacji i specyfiki pracy z klientami. Przychodzi jednak taki moment, gdy asystujący implementator przejmuje rolę wdrożeniowca wiodącego. Oceniamy, że przygotowanie do tej roli zajmuje około roku. Z niecierpliwością czekam na moment gdy osoby, które osobiście rekrutowałem będą prowadzić swoje pierwsze projekty.
Jak zmieniła się Twoja praca w czasie pandemii?
Na początku cały mój świat (a tak naprawdę cały świat) stanął na głowie. Gdy prawie dwa lata temu firma podjęła decyzję o przejściu na pracę zdalną nikt nie podejrzewał, że stanie się to normą. Początki były niezwykle trudne, choć niekoniecznie z punktu widzenia obowiązków implementatora. W tym samym czasie również szkoły przeszły na naukę zdalną. Dwójka dzieci w wieku szkolnym i żona nauczycielka, więc każdy z nas musiał odnaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości. Nieraz dochodziło do sytuacji, gdy ja prowadziłem swoje meetingi, a za plecami odbywała się lekcja angielskiego.
Jak wspomniałem, pandemia i przejście na pracę zdalną nie wpłynęła znacząco na moją pracę implementatora. Wszelkie spotkania z klientami i tak odbywały się zdalnie przy użyciu popularnych obecnie już platform komunikacyjnych. Ustalanie szczegółów rozwiązań najczęściej odbywało się poprzez wymianę mailową lub telefonicznie, i w dalszym ciągu tak się to odbywa. Jedyne czego brakuje to możliwości bezpośredniego kontaktu, a takie rozmowy bywały często bardzo produktywne i pozwalały rozwiązać wiele sytuacji problematycznych w krótkim czasie.
Jak zmienił się system zarządzania Twoim zespołem w nowej rzeczywistości?
W momencie przejmowania zespołu już od ponad roku pracowaliśmy zdalnie, więc nie było potrzeby wypracowywania nowego systemu zarządzania. Owszem, wprowadziliśmy kilka zmian mających na celu usprawnienie pracy, ale ogólny schemat był już wcześniej wypracowany co, nie ukrywam, było sporym ułatwieniem. Zresztą fakt, iż część zespołu i tak pracuje w oddziale w Lublinie poniekąd wymusił już wcześniej wprowadzenie metod pracy „na odległość”.
Istotną zmianą wywołaną sytuacją pandemiczną i przejściem na pracę zdalną jest to, że prowadząc rekrutację do zespołu mogliśmy rozszerzyć „obszar poszukiwań” i wyjść poza Rzeszów i Lublin, co pozwoliło nam zatrudnić nowych pracowników takich miast jak Poznań czy Kraków. Obecna sytuacja sprawiła, że lokalizacja nie ma praktycznie żadnego znaczenia.
Twój największy sukces w dotychczasowej karierze to…
Każdy etap mojej kariery, dzięki któremu mogłem się rozwijać był równie ważnym sukcesem, bo bez niego nie byłyby możliwe kolejne, dlatego nie ma czegoś takiego jak jedna rzecz będąca największym sukcesem. Paradoksalnie uważam, że każda porażka czy niepowodzenie również jest elementem sukcesu, bo wyznaję zasadę, że najlepiej uczymy się na własnych błędach. Sukcesem była praca testera, ponieważ zmieniając pracę uświadomiłem sobie, że warto próbować nowych rzeczy, gdy dotychczasowe nie dają już oczekiwanej satysfakcji. Sukcesem była każda kolejna rola, którą pełniłem w SoftSystemie na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Sukcesem jest też moja obecna pozycja, która choć dość nieoczekiwana, pozwoliła mi na dalszy rozwój. Kto wie jakie wyzwania jeszcze na mnie czekają w przyszłości. Ważne, aby mieć otwarte oczy i uszy oraz starać się wykorzystywać nadarzające się okazje, co potwierdza moja ścieżka „od testera do menadżera” 😊
Dlaczego poleciłbyś pracę w SoftSystem?
SoftSystem to przede wszystkim ludzie tworzący wyjątkową atmosferę. Nawet teraz, w warunkach pracy zdalnej nikt nie jest pozostawiony sam sobie i zawsze może liczyć na pomocną dłoń. Ponadto, niezależnie od zajmowanego stanowiska, firma oferuje możliwości awansu. Tylko wewnątrz zespołu wdrożeniowego mamy pięć stopni awansu – trzy stopnie Specjalisty do Spraw Wdrożeń, a dla najbardziej doświadczonych implementatorów mamy dwustopniową pozycję analityka.
Ciągle rozwijany i ulepszany system szkoleń daje szerokie możliwości dokształcania się zarówno nowym jak i wieloletnim pracownikom. Praktycznie „od zawsze” każdy w firmie może szlifować swoje umiejętności w zakresie języka angielskiego pod okiem doświadczonej lektorki. Poza tym, dodatkowo dla zespołu implementatorów prowadzone są zajęcia z tzw. „native speakerem”, których głównym celem jest praca nad umiejętnościami komunikacyjnymi, niezwykle pomocnymi podczas rozmów z klientami. Przed pandemią mieliśmy też możliwość skorzystania z nauki języka francuskiego, ale po przejściu na pracę zdalną zajęcia te zostały zawieszone. Po cichu liczę, że może uda się je wznowić.
Jakie są Twoje zainteresowania poza pracą?
Jednym z moich najstarszych zainteresowań jest astronomia. Odkąd pamiętam lubiłem patrzeć w niebo, a w szkole średniej wziąłem nawet udział w olimpiadzie astronomicznej, gdzie największym osiągnięciem był wyjazd do Chorzowa na etapie wojewódzkim. Kilka lat temu kupiłem 6-calowy teleskop. Od czasu do czasu pakuję go w samochód i jadę w jakieś odsłonięte miejsce z dala od miejskich świateł. Tego typu sprzęt pozwala na obserwację dość szerokiej gamy obiektów na niebie. Na rodzinie i znajomych największe wrażenie robi Księżyc, bo teleskop ukazuje naprawdę sporo szczegółów jego powierzchni. Bardzo ciekawie prezentują się też planety, zwłaszcza te największe, czyli Jowisz w towarzystwie swoich księżyców, i Saturn otoczony pierścieniami.
Mnie jednak najbardziej ciekawią obiekty nieba głębokiego – mgławice, galaktyki, gromady gwiazd. Czasem znalezienie takiego obiektu na niebie może trwać dość długo. Nawet znając jego lokalizację na mapie nieba, niezwykle trudno jest precyzyjnie ustawić teleskop, zwłaszcza przy dużym powiększeniu, które nie tylko zmniejsza pole widzenia, ale też ogranicza ilość „zbieranego” światła. Tu kluczowe jest przyzwyczajenie oczu do ciemności, co może trwać nawet kilkadziesiąt minut, a spojrzenie na jakiekolwiek źródło jasnego światła, np. przejeżdżający samochód, niweczy cały wysiłek. Ale satysfakcja z obserwacji takiego długo poszukiwanego obiektu rekompensuje wszystkie niedogodności.